Dobrze być z kimś, w marzeniach, w cierpieniu, w życiu...

Wypełnij PIT przez internet i przekaż 1,5% podatku

Numer KRS: 0000234740

Dorobek twórczy Grażyny Orłowskiej

11 styczeń
2022

Dorobek twórczy Grażyny Orłowskiej

Z wielką przyjemnością przedstawiamy dorobek twórczy wolontariuszki naszej Fundacji i jednocześnie pacjentki Narodowego Instytutu Onkologii w Warszawie Grażyny Orłowskiej. W swoich przemyśleniach odwołuje się do doświadczenia choroby i czasów leczenia.

Zaczęło się 21 lat temu. Najpierw uporczywie przez 11 lat rak atakował. A kiedy w końcu się poddał, wystawiony na działanie promieni X, powróciłam na swój Oddział Raka Głowy i Szyi, ale tym razem nie jako pacjentka, lecz jako wolontariuszka Fundacji, świadcząc sobą, że „rak to nie wyrok” – Grażyna Orłowska 

 

OKNO – TRYPTYK 1: KLAUSTROFOBIA

Pani Marianna (52) ma nietypowego raka mózgu (umiejscowionego u nasady nosa), jakiś rzadki okaz. W Polsce jest zdiagnozowanych tylko kilkanaście tego typu przypadków. Nasi onkolodzy nie mają jeszcze doświadczenia w leczeniu takiej choroby, będą konsultacje ze specjalistami z zagranicy. Aby jednak nie tracić czasu i powstrzymać rozrost nowotworu złośliwego, w planie leczenia jest radioterapia zachowawcza. Jest tylko mały, ale dla Marianny bardzo poważny problem.

Proces przygotowania do naświetlań promieniami X obejmuje symulację precyzyjnego planowania radioterapii, a także wykonanie specjalnej maski nakładanej na czas zabiegu na twarz pacjenta i dodatkowo przyśrubowanej do podestu, na którym leży chory. Absolutne unieruchomienie naświetlanego obszaru ciała gwarantuje precyzję i skuteczność leczenia. Jeden zabieg trwa kilkanaście minut, ale powtórzeń, czyli frakcji, jest wiele. I właśnie to unieruchomienie pod maską dla osoby z klaustrofobią jest doświadczeniem traumatycznym. Pani Marianna już na etapie symulacji wpadła w popłoch, spazmy wprowadzały w drżenie jej ciało, nie mogła złapać powietrza, by móc pod maską oddychać.

Jakże rozumiałam lęki Marianny, jej przerażenie, jak przetrwać kolejny zabieg bez przerywania go nieopanowaną paniką. Podsunęłam jej swój sposób na trud mojej własnej radioterapii. Wymyśliłam sobie „bajkę”, którą powtarzałam przez 30 kolejnych frakcji, skupiając całą uwagę na ważnych dla mnie obrazach, przewijających się przed moimi oczami, kompletnie zapominając gdzie jestem i co mnie przeraża.

Mnie to pomogło, mam nadzieję, że pomoże też kolejnej pacjentce…

 

OKNO – TRYPTYK 2: WIZUALIZACJA WYMYŚLONA NA CZAS NAŚWIETLAŃ

Leżę nieruchomo w ciemności i ciszy. Ciało moje jest zrelaksowane. Wszystkie mięśnie stopniowo się rozprężają, uwalniają stres, zmęczenie, lęk.

Jestem lekka, beztroska, odpoczywam, odpływam.

Wyraźnie wyczuwam niebieskie falujące światło, lekko szemrzące. To woda.

Moje ciało swobodnie unosi się na plecach. Nie wykonuję żadnego ruchu. Mięśnie mam odprężone. Dryfuję bez wysiłku.

Wokół mnie czuję przyjazne zainteresowanie empatycznych istot. To delfiny. Są w bezpiecznej odległości od szumu, który je płoszy. Ale czuję ich obecność, ciepło, bezpieczeństwo, ciche odgłosy porozumienia. Dobre wibracje od ich ciał kręgami dochodzą do mojego. Czuję ich magiczną moc. Jestem bezpieczna, nic mi nie grozi.

Dookoła widzę krąg moich Bliskich, rodziny, przyjaciół (wymieniam ich imiona). Uśmiechają się łagodnie i szepczą słowa wsparcia, modlitwy.

Nad nami zza obłoku wyłania się Bóg. Jego jasne, promienne  oblicze wiele mówi. Niepotrzebne są słowa miłości i zapewnień o dobrej przyszłości.  JA TO WIEM.

Zza Niego wychylają się Kochani Zmarli (wymieniam ich). Pogodnymi oczami mówią, że Tam jest pięknie, ale mój czas jeszcze nie nadszedł. Mam Tu jeszcze misję do spełnienia.

Pojawia się światło (Słońce), słychać szum maszyny (to armie szykują się do boju). Pole walki – moja szyja. Czarni – to złe, podstępne komórki raka. Biali rycerze – moje komórki odpornościowe. Białych jest coraz więcej i więcej. Zasilani przez Boga, modlitwy Bliskich, moje dobre myśli, delfiny, dobroczynne promienie X, światłe umysły i dobre serca licznej ekipy medycznej, słońce i tęczę.

Armia Białych rośnie w potęgę. Zwarty pierścień zaciska się wokół obrzydliwych Czarnych, którzy nagle kurczą się ze strachu. Widzą, że nie mają szans. Zasychają, maleją, nikną. Pole walki cichnie.

Nade mną rozpościera się tęcza. Znak NADZIEI, znak zmiany – przejścia od deszczu do słońca, od choroby do ZDROWIA.

Maszyna przestaje pracować, milknie. Delfiny odpływają, radośnie pluskając. Słychać stukot obcasów, cudowny dźwięk w ciszy. Technik uwalnia mnie z okowów maski.

Koniec relaksu… Czeka ŻYCIE.

                                                                                                17 stycznia 2009  (piąta frakcja)

 

OKNO – TRYPTYK 3: MOJA PRAWA

Dziesięć lat temu była walka o życie. Rak przejął inicjatywę. Zaatakował po raz piąty. Trzeba było reagować zdecydowanie, choć ryzykownie. RADIOTERAPIA. Maksymalna dawka. Bardzo precyzyjny strzał w guza, w gardło, w tarczycę, blisko krtani, tchawicy, aorty, rdzenia kręgowego.

Nowotwór złośliwy został unicestwiony!

Ale po pięciu latach PRAWA ręka stopniowo marnieje, usycha, drętwieje. Najpierw zaczyna bazgrać, potem nie może utrzymać łyżki, wreszcie wypuszcza na podłogę szklanki i tłucze talerze. Na koniec moja PRAWA nic nie czuje, dotyka i nie czuje, nie wie czego dotyka, nie może utrzymać w palcach czegokolwiek. Nie potrafi utrzymać długopisu, a co dopiero się podpisać.

Diagnoza:     Uszkodzenie rdzenia kręgowego i porażenie nerwów czuciowych w wyniku agresywnej radioterapii!

Po dwóch latach moja lewa ręka zaczyna ćwiczyć, trenuje, przejmuje zadania PRAWEJ. Uczy się pisać, używać łyżki i widelca, przekręca klucz, klika po klawiaturze, lewa ręka trzyma cenne rzeczy, bo PRAWA upuści (dwa telefony komórkowe straciły swoje ekrany/szybki potłuczone).

Niestety praca „za obydwie” kończy się ostrym stanem zapalnym lewej. Teraz obie są bezużyteczne. Konieczna rehabilitacja, stabilizator, unieruchomienie, terapia igłowa, hydromasaże, krioterapia, zastrzyki sterydowe, istnieje obawa interwencji chirurgicznej… Skuteczna elektrostymulacja niestety odpada w przypadku pacjentki onkologicznej.

Moja PRAWA to taka Gapcia; nie wie, nie umie, nie może – choć chce, ale bardziej przeszkadza niż pomaga. Drży, podskakuje, psuje, chlapie. A moja lewa to taka Mądrala; „zosia samosia”, rwie się do działania, nie dopuszcza Gapci do roboty… bo to żadna robota, tylko przeszkadza. Ale Mądrala jest za słaba fizycznie, żeby podołać wszystkim obowiązkom.

Jest jak jest… Nie ma co rozpaczać, nie ma co marudzić, nie ma co narzekać. Biorę się w garść. Zastanawiam się tylko co można jeszcze zrobić. Jak sobie pomóc? Zapoznaję się z systemem „rehabilitacja NFZ”;  lekarz rehabilitacji, porada fizjoterapeutyczna, rehabilitant. Doszłam prawie do perfekcji… Dwa tygodnie rehabilitacji, dwa tygodnie odpoczynku, ewentualnie tydzień komercyjnych zabiegów i znów dwa tygodnie rehabilitacji NFZ. Mój przypadek wymaga stałych zabiegów, żeby zatrzymać, a przynajmniej spowolnić postępujący proces dewastacji PRAWEJ.

Z ostatniej chwili:  Jazda samochodem staje się problematyczna; wszystkie czynności wykonywane PRAWĄ ręką: zmiana biegów, wycieraczki, przyciski, pokrętła… zapomnij! Zrezygnować z samochodu?   Nie, nie jestem jeszcze gotowa. Decyduję się na kupno samochodu z automatyczną skrzynią biegów.  Ale luksus, moja PRAWA ma luz, odpoczywa, auto jedzie samo.

Co dalej?  Spoko!   Inni mają gorzej…

Styczeń 2020

 

POSTSCRIPTUM

Czy RAK może pomóc zdobyć szczyt KILIMANDŻARO?

Mnie pomógł…

Zaczęło się 18 lat temu. Najpierw uporczywie przez 11 lat rak atakował. A kiedy w końcu się poddał, wystawiony na działanie promieni X, powróciłam na swój Oddział Raka Głowy i Szyi, ale nie jako pacjentka, lecz jako wolontariuszka Fundacji, świadcząc sobą, że „rak to nie wyrok”.

Wreszcie przyszedł czas na realizację swoich latami skrywanych marzeń: lot balonem nad bajkową Kapadocją, skok na spadochronie, snowboard na lodowcu w Alpach, a potem biała czapa wiecznych śniegów na Kilimandżaro.

W szpitalu często słyszałam: DOBRZE ŻE JESTEŚ. Powiedz, jak to się robi, żeby po trudach walki z rakiem znaleźć w sobie RADOŚĆ ŻYCIA.    Na  spotkaniach motywacyjnych w Centrum Onkologii w Warszawie odpowiadałam: Znajdź własne Kilimandżaro na miarę swoich możliwości i zdobądź je.

Choć nie było łatwo, to paradoksalnie właśnie choroba otworzyła mnie na świat, wyzwoliła pasje i marzenia. Ale to ja sama musiałam wyjść ze skorupy raka i zrobić pierwszy krok w nowe życie.

Wrzesień 2021